DALSZE OPOWIEŚCI O TEATRZE LALEK



Magia ekranu

Nie będzie doprawdy przesadą stwierdzenie, iż we współczesnym świecie najbardziej rozpowszechnione jest korzystanie z ekranu. Telewizory, komputerowe monitory, tablety, smartfony… Dodajmy do tego jeszcze ekrany kinowe, które wciąż cieszą się sporą popularnością. I kojarzymy je wszystkie z rozwojem techniki, cywilizacyjnym postępem, nie zdając sobie na ogół sprawy, że wywodzą się z teatru. A do tego z teatru lalek!

O dzisiejszej kulturze mówi się często jako o kulturze obrazkowej. Jej przejawy da się jednak odnaleźć w odległych stuleciach, kiedy dominował jeszcze ustny, bądź pisany sposób narracji. W sztuce azjatyckiej – zwłaszcza w Chinach, Japonii czy Indiach – przez dobre parę wieków silnie rozpowszechniony był teatr cieni.

Jego źródeł można się dopatrywać w sztuce opowiadania przy użyciu jedwabnych rulonów z namalowanymi nań obrazowymi historiami, rozwijanymi sekwencja po sekwencji przed oczami widzów. Już co najmniej w XII wieku posługiwali się nimi buddyjscy mnisi, przekazując religijne opowieści niepiśmiennej publiczności. Dalszym krokiem w kierunku teatru był tzw. papierowy teatr zwany w Japonii kamishibai (od jap.: kami – papier, shibai – teatr, przedstawienie, dramat, sztuka). To sztuka opowiadania historii za pomocą ilustracji wykonanych na kartonowych planszach, wsuwanych do małej, płaskiej, drewnianej, częściowo otwartej skrzynki, pełniącej rolę ekranu, a zwanej butai (scena). Każda plansza przedstawia kolejny fragment opowieści. Jej tylna strona zarezerwowana jest na tekst oraz miniaturkę obrazka. Opowiadający stoi z boku lub z tyłu i czyta opowieść, zmieniając płynnie plansze. Prototyp teatrzyku kamishibai – butai pojawia się w Japonii już w XIII wieku.

Przypuszczać można, że konsekwencją tak prezentowanych opowieści była potrzeba ożywienia obrazów – przede wszystkim animacji przedstawionych na nich postaci. W powiększonej nawet do rozmiarów 3x1,5 m ramce skrzynki na stałe umieszczony został, wykonany z przepuszczających światło materiałów: papieru lub gęstej gazy, nachylony ku publiczności ekran. Niekiedy posiadał on ozdobną ramę np. z typowym chińskim daszkiem. Potrzebne było jeszcze źródło światła – w dawnych czasach oliwne lampy – i, co najważniejsze, figury postaci. W tradycyjnych teatrach na terenie całej pewnie Azji wykonywano je ze skóry osła, barana, bawołów, rzadziej z papieru. (W Indonezji np. na określenie lalkowego teatru cieni stosuje się nazwę wayang kulit, której drugi człon oznacza skórę). W różnych krajach bywały one pergaminowo przezroczyste i barwne albo nieprzezroczyste, konturowe. Najprostsze wykonywano z jednego kawałka materiału, oddając, zakomponowane wprawdzie w dynamicznych pozach, jednak tylko kontury postaci. Najbardziej złożone konstrukcje używane były w Chinach. Tamtejsze lalki cieniowe składały się z 10 lub 11 odrębnych części, połączonych w stawach. Tam też stosowany był specyficzny, zgodny z tradycją malarstwa chińskiego, kanon prezentacji postaci: profil, en face i 3/4. Twarz przeważnie ukazana bywa profilem, ale klowni, "twarze malowane" i demony demonstrują 3/4 twarzy, natomiast święci buddyjscy i bogowie występują en face.

Podobnie jak w innych tradycyjnych formach teatru lalkowego, również w azjatyckim teatrze cieni lalki prowadzi w zasadzie jeden animator, który często również recytuje tekst, gra na instrumencie i śpiewa. Ciekawe, że np. w Indonezji ekran ustawiany był pośrodku widowni. Z jednej strony ekranu znajdował się lalkarz wraz z lalkami i orkiestrą. Na tę stronę patrzyli mężczyźni, zaś po drugiej stronie kobiety oglądały cienie. Wspominając o Indonezji, warto zauważyć, że określające różne rodzaje tradycyjnego teatru (niekoniecznie lalkowego) słowo wayang oznacza cień. Wskazuje to na cienie jako najstarszą i zarazem najbardziej popularną formę teatru w tym kraju.

W Europie teatr cieni pojawił się prawdopodobnie dopiero w II połowie XVIII w. za sprawą wracających z Chin francuskich misjonarzy. Wówczas to w Paryżu i Marsylii grane były przedstawienia zwane jako Ombres Chinoises czyli Chińskie cienie. Tak wielkiej popularności jak w Azji jednak teatr ów na naszym kontynencie nigdy nie zyskał. I dziś trudno znaleźć w repertuarach teatrów lalek przedstawienia wyłącznie cieniowe. Częściej stosuje się takie formy wplecione w inną konwencję plastyczną, by ukazać coś, co rozgrywa się w jakiejś odmiennej rzeczywistości: wyobraźni, snu, wspomnień itp. Choć obecnie zastępowane są coraz powszechniej przez tzw. projekcje multimedialne. W tego typu przypadkach w odbiorze widza zdaje się niemalże zacierać granica między teatrem a filmem animowanym, mimo że formalnie różnica jest oczywista – teatr w przeciwieństwie do filmu ma miejsce, gdy uczestniczy w nim tu i teraz żywy człowiek, zarówno aktor jak i widz. Niewątpliwie forma filmowa i teatralna zdają się na siebie oddziaływać.

Odwołam się więc na zakończenie do wielokrotnie nagradzanego na festiwalach teatru cieni „w czystej postaci”, jaki około 20 lat temu zaprezentowała grupa młodych twórców pod szyldem Teatr Okno. I zacytuję tu, niczym niektórzy profesorowie, a nawet papieże, siebie samego: Sztuka Federica Garcii Lorki „Romans Perlimplina i Belisy” opatrzona została przez autora podtytułem „Rycina erotyczna w trzech obrazach”. Pomijając ilość obrazów, owo określenie "rycina erotyczna" wydaje mi się najbardziej przystające do wyreżyserowanego przez Krzysztofa Zemłę przedstawienia. Konsekwentnie zastosowano tu jednolitą konwencję - teatru cieni. A że dzieje się wszystko na niewielkim prostokątnym ekranie, słowo rycina odnieść można przede wszystkim do ogólnego obrazu przedstawienia. Całkiem słuszne będzie też skojarzenie z filmem animowanym. Akcja rozgrywa się bowiem w kilku planach - od ogólnego aż do zbliżenia, detalu. Tak jakby była opowiadana różnymi ujęciami kamery. Tu nasze oko podąża, jak w kinie, za spojrzeniem twórców (…). I tak drugi obraz, nazwany Noc poślubna, rozpoczyna się od jednolitej czerni ekranu, w której stopniowo uchyla się jasna szpara. To niby odsłanianie kurtyny, niby rozbieranie za chwilę przybierze kształt wielkiej dziurki od klucza. Klucz się wysunie, a w dziurce pokaże się równie duże, rozglądające się niebieskie oko. Zaraz potem i drugie. Para oczu ustawia się i w poziomie, i w pionie, chcąc wyłowić jak najwięcej z tego, co ma miejsce za drzwiami. Przybliża się i oddala, a przez utratę ostrości mętnieje, mąci się pod wpływem ujrzanych obrazów. Kiedy znika, okaże się, co zobaczyła lub co chciała zobaczyć - niczym odbicie w źrenicy oka (tak ma się to w proporcjach) pokaże się w dziurce malutkie łóżko z oddającą się erotycznej ekstazie Belisą.

Chyba w Supraślu można jeszcze to zobaczyć…

Popularne posty